Mam ostatnio ciężki dni. Ciężkie, nie przez moje jakieś dziwne jazdy, czy inne "wymyślone" przeze mnie problemy, bo te myślę, że są w miarę kontrolowane i dam sobie (przynajmniej teraz) z nimi radę. Ciężkie, gdyż mój świat, staje się coraz bardziej odległy, coraz bardziej różny od tego w którym żyje moja żona, a przez to ja czuję się źle, gdy te światy zaczynają ze sobą ... hmmm przenikać się/ścierać/integrować ... nie wiem jeszcze jak to określić, więc spróbuję napisać o co chodzi. Być może pod koniec tego tekstu i mnie się nieco rozjaśni...
Fakty:
1. Duszę się w domu, a raczej w tym mieszkaniu, które próbuję nazywać domem, choć nigdy nie czułem, że to jest miejsce które byłoby dla mnie bezpieczne
2. Próbowałem ogarnąć nieco przestrzeń wokół mnie, aby stanowiła jakby integralną część moich wewnętrznych przemian. Aby porządek i ład na zewnątrz wpływał pozytywnie na ład wewnątrz mnie!
Nie udało się!
3. Jestem przekonany, że moja przestrzeń w tym lokalu zawęża się coraz bardziej i zaczyna mnie powoli dusić. Nie ma tam dla mnie miejsca i to oczywiście bardziej mentalnie, uczuciowo, niż przestrzennie, gdyż tą przestrzeń jestem w stanie okiełznać - emocji już niestety nie!
4. Bardzo dużo moich rzeczy po prostu wyrzuciłem! Te osobiste (pamiątki z dzieciństwa, puchary, zdjęcia, albumy itp) - poszły albo do kosza, albo spakowane w kartony do piwnicy! Te które miały służyć "dla domu" (kabelki, śrubki, dyski, wkrętaczki itp) - też zostały wyrzucone!
5. Efekt tego wyrzucania - zaskoczył mnie, a nawet zdumiał! Cała uzyskana przez to przestrzeń została błyskawicznie zajęta przez inne przedmioty - tym razem już nie moje! Miałem nadzieję, że będzie to miejsce na coś NOWEGO! Na wartość dodaną w tym codziennym życiu! Nie stało się nic takiego!
Wkurza mnie to, że tak się dzieje! Że JA nie potrafię wystarczająco asertywnie wyrażać siebie. Że nie potrafię walczyć o własną przestrzeń. A to jest reakcja jakiej się (mam takie wrażenie) ode mnie oczekuje!
A z drugiej strony - ja już nie chcę walczyć! Chcę mieć swój świat, który zostanie zauważony i doceniony. Nie chcę na siłę nikogo do niego przekonywać. Nie chcę tak jak kiedyś - argumentować, dlaczego moja wizja świata jest lepsza od innej! Zmieniłem się i nikogo (żony również) nie będę namawiał, aby uznał moje pomysły za bardziej wartościowe niż własne! Każdy ma prawo do własnego świata! Każdy ma prawo do tego by jego świat był szanowany i obowiązek szanować światy innych!
Myślę, że jeśli spotkają się dwa światy który będą miały wspólną część, to w tej części będą mogły funkcjonować razem. Światy te są oczywiście dynamiczne, rozwijają się, kurczą, pulsują, zmieniają kształty i pola oddziaływań. Wchodzą w reakcję z innymi światami. Jeśli jakieś dwa światy się spotkają i nastąpi reakcja połączenia, to te dwie osoby mają dwa razy większą przestrzeń do życia! Co jednak będzie - gdy jeden świat próbuje wchłonąć drugi. Czy da się tak żyć? Czy można coś na to poradzić?
Czy jedynym wyjściem z sytuacji jest doprowadzenie do tego, by oba światy funkcjonowały zupełnie niezależnie z dala od siebie?
poniedziałek, 1 października 2012
czwartek, 30 sierpnia 2012
niecierpliwość i pokora
Witajcie ponownie!
Długo się nie odzywałem, a to dlatego, że musiałem sobie poukładać w głowie pewne sprawy. Myślę, że teraz jestem już "na ścieżce, na kursie" i to sformułowanie nie jest tu przypadkowe ;))
Wcześniej byłem bardzo niecierpliwy, chciałem, aby moje postępy były widoczne o razu, chłonąłem wiedzę, analizowałem i wprowadzałem w życie. Przez pewien okres dynamika mojego rozwoju była nawet satysfakcjonująca, lecz w pewnym momencie zaczęło mi brakować kolejnych efektów. Nie pojawiały się mimo mojej nadal wytężonej pracy. Zacząłem nawet myśleć, że moje zdrowienie jest zaburzone, bo brakuje w moim życiu sukcesów, kolejnych wyraźnych kroków do przodu. Było to spowodowane zbytnim skupianiem się wokół spraw na które nie mam wpływu. Za dużo energii wkładałem w relacje, które niby zależą również ode mnie, ale także od drugiej strony, która nieraz potrzebuje więcej czasu, a nieraz po prostu może nie chcieć tego co ja. W końcu ma do tego prawo. Nie mogę więc uzależniać własnej drogi od relacji z innymi, bo może to właśnie prowadzić do niezadowolenia z własnych postępów i zniecierpliwienia, a to z kolei napędza spiralę emocjonalną, która może powodować kompulsywne zachowania.
Nie jest to nic odkrywczego, ani z poziomu umysłu, ani emocji. Jednak są to nadal efekty deficytów w tym zakresie. Cieszę się, że jestem w stanie samodzielnie się temu przyglądać. Nie wkręcam się już z pustką w oczach i świadomością, że "COŚ" się za mną dzieje i nie wiem co to jest. Miewam jeszcze chwilę, kiedy emocje pojawiają się we mnie nagle i przez moment ogarniają całe ciało i umysł, ale nie uciekam od nich! Przeżywam je, obserwuje i wyciągam wnioski. Każda taka chwila ma być dla mnie źródłem informacji zwrotnych i tak staram się to traktować.
Zwolniłem więc nieco tempo. Daje sobie możliwość odpoczynku i zastanowienia się nad sobą i moim dalszym planem działania. Często w medytacjach wracam do mojego "punktu zero", tam gdzie nie ma nic poz mną, gdzie sam mam możliwość wizualizacji siebie, swoich relacji i CELÓW!
Pokora - to chyba dobre określenie, na mój stosunek do tego co się działo i co z tym zrobiłem. Niemal każdego dnia dostaję nowe sygnały na ten temat.
(cdn...)
Pytanie na dziś:
poniedziałek, 23 lipca 2012
Jak ułożyć sobie życie? Algorytmy!
Czy można własne życie ująć w jeden wielki algorytm...?
Czy to w ogóle jest potrzebne? Czy ułatwi, czy też spowoduje ograniczenia?
Czy będzie szczęście, czy też gorycz ....
Na razie może coś takiego:
Następnym razem postaram się nieco rozbudować ten algorytm.
Nie traktujcie zbyt poważnie tego wykresu - to tylko kolejna próba poukładania własnego życia.
A czy udana? Życie pokaże ;))))
Czy to w ogóle jest potrzebne? Czy ułatwi, czy też spowoduje ograniczenia?
Czy będzie szczęście, czy też gorycz ....
Na razie może coś takiego:
Następnym razem postaram się nieco rozbudować ten algorytm.
Nie traktujcie zbyt poważnie tego wykresu - to tylko kolejna próba poukładania własnego życia.
A czy udana? Życie pokaże ;))))
środa, 11 lipca 2012
Motorzystą być!
Hej!
Mam za sobą kolejny ciekawy dzień!
Skontaktowałem się z moim kolegą z dawnej drużyny darerskiej, z którym kiedyś razem graliśmy, a obecnie pracuje w Norwegii i rzadko się widzimy. Umówiliśmy się na małą przejażdżkę motorkami! Mieliśmy zebrać większa ekipę, ale jak to zwykle bywa - wszyscy zapracowani, zajęci, urlopują itp, itd. Mieliśmy więc spotkać się w trzy maszyny. Kilka minut przed godziną zero, dzwoni "ten trzeci", że nie pojedzie, bo ..... zapalił mu się motocykl :O . Pożar ugaszony, pomocy nagłej nie trzeba, więc czekam cierpliwie na resztę załogi i jak tylko się pojawia - jedziemy na miejsce pożaru. Poza drobnymi uszkodzeniami motocykla - wszystko gra! Kierowca cały i zdrowy, no może nieco wkurwiony... Więc... po wezwaniu pomocy i zapakowaniu maszyny na ww. jedziemy dalej sami, czyli we dwóch. Kierunek ... tym razem Jeziorsko, ale równie dobrze mogłoby to być cokolwiek innego!
Jedziemy!!!!!!!!!!
Pogoda piękna, ruch... taki sobie, nie ważne, nawet w deszczu też byłoby miło! Jedziemy spokojnie (80-90km/h) rozkoszując się okolicznościami przyrody. Moja nowa szybka w kasku spisuje się świetnie, ... no właśnie - szybka, tu krótkie wtrącenie o szybce:
Poprzednia szybka porysowała się znacznie podczas poprzedniej wycieczki. Pojechałem wtedy z kolegą (tym od płonącego motocykla) w okolice Tomaszów/Spała/Jeleń. Punktem obowiązkowym tych wycieczek jest bunkier niemiecki dla pociągu sztabowego w Jeleniu! Tak! Ten w Jeleniu jest o wiele ciekawszy niż ten na Konewce, i ma jedną, ale za to OGROMNĄ przewagę - jest otwarty i można tam wjechać motocyklem!
Więc jak tylko wjechałem do środka to ... kask z głowy wylądował na tylnym kierunkowskazie! Zawsze tak robię, gdy go zdejmuję, moja Virówka ma duże i mocne kierunkowskazy! Ale byłem tak podjarany (znaczy się, że moje emocje były na wyjątkowo wysokim poziomie uniesienia) jazdą w kompletnych ciemnościach (poza reflektorem motocykla oczywiście), że nie spostrzegłem w porę nierówności terenu i o mały włos nie położyłem maszyny. Na szczęście skończyło się jedynie na ... kasku! Upadł i poobijał się niemiłosiernie! A rzeczona szybka doznała paskudnych zadrapań na samym środku, co powodowało wyjątkowe utrudnienia w polu widzenia.
(byliśmy jeszcze w kilku innych miejscach o których też kiedyś napiszę)
Wracając do pięknego dnia wczorajszego....
Owa szybka była dopiero co odebrana ze sklepu i przykręcana za pomocą monety 20 groszowej na stacji benzynowej, dlatego pewność jej działania nie była aż tak oczywista jak mogłoby się wydawać.
Jedziemy!!!!!!
Po ok. 35 km. "wahadło" - i tu najlepiej spisują się motocykle! Omijamy dłuuuugi ciąg dwuśladów i ustawiamy się na pole position! Kocham to!
Jedziemy dalej!!!!
Pierwszy przystanek na tamie nad Jeziorskiem! Zsiadamy z maszyn, i dwa kroki dalej zanurzamy się w... konwersacji oczywiście. Nie widzieliśmy się z rok, więc było o czym opowiadać. On o pracy, mieszkaniu, planach na przyszłość, turniejach norweskich, trasie motocyklem do Norwegii itp. Ja odarcie w Łodzi, Stowarzyszeniu, naszej drużynie... i nieco o mojej zmianie priorytetów ;)
Nagle dzwonek telefonu... od razu przypomniało mi się, że miałem poinformować jeszcze jednego kolegę, gdzie się wybieramy, aby mógł nas dogonić - tak to był on! Niecierpliwie czekał na telefon ode mnie i jak tylko ustaliliśmy pozycję, on ruszył za nami w drogę, a my wróciliśmy do rozmów! Było przesympatycznie! Wokół przyroda, woda, zieleń, szum drzew, delikatny wietrzyk... słońce jeszcze wysoko, choć już skwar nie leje się tak intensywnie. Słowem - bajka! Naszym rozmową towarzyszy delikatny odgłos stygnących silników....
Dojechał do nas jeszcze trzeci kolega z plecaczkiem (dla niewtajemniczonych : plecak - osoba na tylnym siedzeniu motocykla, zazwyczaj partnerka motocyklisty, choć może to być mylne w niektórych przypadkach ;) Pogadaliśmy trochę o motorach, maszynach, jeździe i znów o motocyklach .... i pojechaliśmy dalej na "klif"! W drodze powrotnej zahaczyliśmy jeszcze stary opuszczony dworek (o tym też kiedyś napiszę) i wróciliśmy do Łodzi. Krótka, ale bardzo miła przejażdżka!
A dlaczego?
i tu zaczyna się mój filozoficzny wywód na temat tego czym jest bycie motocyklistą!
1. Wolność
- w wymiarze funkcjonalnym
- komunikacyjnym
- psychologicznym
2. Równość
- osób
- maszyn
3. Braterstwo
i nad tym trzecim punktem chciałbym się na moment zatrzymać!
Spotyka się trzech facetów. Mnie więcej się znają z imienia, lecz w zasadzie poza tym to wiedzą więcej o swoich motocyklach niż o sobie na wzajem! Co robią? Jakie jest ich podejście o siebie nawzajem?
To jest to, co do tej pory (a latam już kilka lat) robi na mnie ogromne wrażenie. I to nie ważne, czy są to dwa samotne motocykle na trasie, czy też tłum ludzi na międzynarodowym zlocie!
Ci ludzie czują braterskie więzy!
Chcą ze sobą jechać! Spotykać się! Pomagać sobie! Rozmawiać itp, itd!
Co w tym dziwnego?
Ano to, że robią to wszystko z otwartym sercem i nie oczekując za to nic w zamian!
Pewnie jest coś takiego w wielu "społecznościach" , ale wśród motocyklistów wydaje mi się to wyjątkowe, bardziej wyraźne i bardziej ... naturalne! Każda sroka własny ogon i tak dalej.... Ale jestem głęboko przekonany, że pisze to zupełnie obiektywnie!
Jechaliśmy sobie tak wczoraj przez przepiękną polską ziemię łódzką i czułem, że byłbym w stanie dla tych ludzi zrobić bardzo dużo, choć nikt tego ode mnie nie wymaga. Jednocześnie odczuwałem głęboki spokój, pewność i bezpieczeństwo, bo wiedziałem, że są obok mnie i w razie nieszczęścia oni zrobią dla mnie wszystko co tylko będą mogli. TYLKO dlatego, że razem jedziemy!
Moim zdaniem cały fenomen takiego zachowania sprowadza się do jednej sentencji:
Dobra rada na dziś:
"NIC NIE MUSZĘ, WSZYSTKO MOGĘ"
To właśnie ta wolność i równość powoduje to, że jesteśmy sobie braćmi (i siostrami oczywiście, choć jeszcze w zdecydowanej mniejszości, nad czym bardzo ubolewam). Zgodnie z tym - całe życie należałoby ustawiać w ten właśnie sposób. Być otwartym na drugiego człowieka, poprzez wolność samego siebie!
Nie jestem w żaden sposób ograniczany przez to, że jadę w dużej grupie motocyklowej. Oczywiście obowiązują mnie pewne zasady zachowania, kolejność wyprzedzania, szyk w grupie itp. ale dostosowuje się do nich bo CHCĘ, ale wcale nie MUSZĘ! W każdej chwili mogę po prostu pomachać wszystkim i zawrócić i nikt nie będzie mógł mi zabronić, przekonywać mnie, czy po prostu obrazić się - bo każdy z nas jest WOLNY! I każdy z nas szanuje drugiego człowieka, jego wolność i niezależność, tak jak chciałby by była szanowana jego wolność! Są to pewnie banały z którymi ciężko polemizować, gdyż są takie oczywiste! Dlaczego więc wciąż taka postawa jest jedynie marginalna?
Może właśnie dlatego aż ciśnie się na usta odpowiedź na kolejne pytanie:
Dlaczego motocykliści uważani są powszechnie za bandytów, dawców nerek, albo wściekłych Harley'owców (nie ujmując marce!) ???
Może właśnie dlatego, że ich braterskie życie nie jest powszechnie akceptowane!
Obecne tzw.: "społeczeństwo" nie akceptuje tak podstawowych cech, choć są one podstawowymi zachowaniami w normalnych społecznościach! Żyjemy w świecie na wskroś przesiąkniętym obłudą!
Ale, ale... żeby nie wyglądało na to że się użalam!
Zapytam tak: I CO Z TEGO?
Mam gdzieś opinię społeczeństwa! Będę dalej jeździł! Będę dalej budował swój świat! I pomimo wszelkich przeciwności losu będę dalej starał się być szczęśliwy! Właśnie dlatego, że MOGĘ i CHCĘ!
Jechaliśmy sobie tak wczoraj przez przepiękną polską ziemię łódzką i czułem, że byłbym w stanie dla tych ludzi zrobić bardzo dużo, choć nikt tego ode mnie nie wymaga. Jednocześnie odczuwałem głęboki spokój, pewność i bezpieczeństwo, bo wiedziałem, że są obok mnie i w razie nieszczęścia oni zrobią dla mnie wszystko co tylko będą mogli. TYLKO dlatego, że razem jedziemy!
Moim zdaniem cały fenomen takiego zachowania sprowadza się do jednej sentencji:
Dobra rada na dziś:
"NIC NIE MUSZĘ, WSZYSTKO MOGĘ"
To właśnie ta wolność i równość powoduje to, że jesteśmy sobie braćmi (i siostrami oczywiście, choć jeszcze w zdecydowanej mniejszości, nad czym bardzo ubolewam). Zgodnie z tym - całe życie należałoby ustawiać w ten właśnie sposób. Być otwartym na drugiego człowieka, poprzez wolność samego siebie!
Nie jestem w żaden sposób ograniczany przez to, że jadę w dużej grupie motocyklowej. Oczywiście obowiązują mnie pewne zasady zachowania, kolejność wyprzedzania, szyk w grupie itp. ale dostosowuje się do nich bo CHCĘ, ale wcale nie MUSZĘ! W każdej chwili mogę po prostu pomachać wszystkim i zawrócić i nikt nie będzie mógł mi zabronić, przekonywać mnie, czy po prostu obrazić się - bo każdy z nas jest WOLNY! I każdy z nas szanuje drugiego człowieka, jego wolność i niezależność, tak jak chciałby by była szanowana jego wolność! Są to pewnie banały z którymi ciężko polemizować, gdyż są takie oczywiste! Dlaczego więc wciąż taka postawa jest jedynie marginalna?
Może właśnie dlatego aż ciśnie się na usta odpowiedź na kolejne pytanie:
Dlaczego motocykliści uważani są powszechnie za bandytów, dawców nerek, albo wściekłych Harley'owców (nie ujmując marce!) ???
Może właśnie dlatego, że ich braterskie życie nie jest powszechnie akceptowane!
Obecne tzw.: "społeczeństwo" nie akceptuje tak podstawowych cech, choć są one podstawowymi zachowaniami w normalnych społecznościach! Żyjemy w świecie na wskroś przesiąkniętym obłudą!
Ale, ale... żeby nie wyglądało na to że się użalam!
Zapytam tak: I CO Z TEGO?
Mam gdzieś opinię społeczeństwa! Będę dalej jeździł! Będę dalej budował swój świat! I pomimo wszelkich przeciwności losu będę dalej starał się być szczęśliwy! Właśnie dlatego, że MOGĘ i CHCĘ!
poniedziałek, 9 lipca 2012
znaczenie imion :)))
Zastanawiałem się kiedyś, po co ludziom takie coś jak "znaczenie imion"... przecież w obecnych czasach nie mamy najmniejszego wpływu na to jak będziemy mieli na imię. Zależy to przecież tylko i wyłącznie od zachcianki, czy też zdrowego rozsądku rodziców. Nie wierzę w horoskopy, numerologię, i inne tego typu dziwy! A imiona.... oczywiście też w to nie wierzę! Chciałem sprawdzić razu któregoś (z nudów oczywiście) co takiego piszą na temat imion moich dzieci, ponieważ obiło mi się o uszy to i owo. Tak to właśnie natrafiłem na opis własnego imienia, a oto i on:
"Jest bardzo ciekawy życia. Pasjonuje go wszystko, co z nim związane. Pragnie poznać i zrozumieć świat. Jest bardzo aktywny, toteż trzeba by miał możność samorealizacji. Otwarty na świat, ale jednocześnie zdolny do refleksji, gdy trzeba. Nie ulega wpływom. Groźbami nie zmusi się go do działania, trzeba go jedynie umiejętnie zachęcić. Dzieli się chętnie z otoczeniem swoimi odczuciami.
Pragnienie być pierwszym, wymaga publiczności i nieraz załamuje się, gdy jej zabraknie. Na co dzień jest miły i dość łatwo daje posłuch racjonalnym argumentom. Nie upiera się dla samej tylko zasady. Niekiedy bywa agresywny. Nie lubi zmieniać raz wybranego zawodu. Jeżeli zachodzi taka konieczność, przeżywa ten fakt bardziej niż inni. Z dużym trudem przychodzi mu obiektywizm. Pomimo to jest raczej altruistą. Doskonała pamięć pozwala mu bezbłędnie wszystko notować i klasyfikować. Nie jest przekorny i dość łatwo daje się przekonać. Osiąga sukces dzięki pracy i szczęściu. Wielką wagę ma dla niego problem wyboru zawodu, powinien być trafny, gdyż inaczej ma trudności z przestawieniem się na inne tory.
Bardzo przeżywa niepowodzenia. Nie należy pozwalać mu na rozpamiętywanie porażki, lecz podsunąć nowy sposób spojrzenia na to, do czego dąży. Posiada zdolność panowania nad sobą i poczucie obowiązku, a także zmysł rodzinny. Świetnie potrafi dobierać przyjaciół i pozostaje im wierny. Jest obdarzony dużą intuicją i zadziwiającym węchem, a także wyczuciem psychologicznym. Bądźcie z nim szczerzy! Ma jednak co innego do roboty niż tracenie czasu na rozmowy.
Miłość i nienawiść długo się w nim rodzą, ale zawsze są trwałe. Jest zazdrosny. Zmysłowość przez całe życie sprawia mu kłopoty, gotowy jest walczyć na śmierć i życie o swą dominację seksualną. Wcześnie dojrzewa. Uczucia opiekuńcze rozwijają się u niego równolegle do pragnienia agresji. W sferze uczuciowej próbuje dominować nad partnerką. Potrzebuje zrozumienia i miłości, nawet jeśli sprawia wrażenie nieprzystępnego. Jest doskonałym ojcem, stanowczym i czułym. Na ogół dopisuje mu w życiu szczęście, co dodatkowo nastraja go optymistycznie. To podróżnik. Przemierza świat, aby chwycić sens istnienia, zrozumieć życie. Niech nikogo nie dziwią pytania, zadawane przez niego wszystkiemu, co żyje. Chce zrozumieć – po to żyje. "
No i jakie wrażenia? Pewnie żadne.... bo to w końcu o mnie ;)))) Ale ja byłem urzeczony tym tekstem!
Dawno nie słyszałem równie trafnego określenia mojej osoby! Choć traktuję to oczywiście z dużym dystansem, to ubawiło mnie to wyjątkowo. Każdy dopasowuje rzeczywistość do własnych potrzeb, bazuje na swoich doświadczeniach. Ja też pewnie "dopasowałem" sobie ten tekst do siebie! Nie ważne, czy ktoś wierzy, czy nie, ważne by być otwartym na nowe i zauważać to co się dookoła dzieje! Ja cieszę się, że trafiłem na ten tekst - dlaczego? Nie dla samego tekstu. Dla tego, że kolejny raz pozwoliłem sobie/dałem sobie szansę, spotkać się z czymś, co niegdyś negowałem z samego założenia, a teraz okazuje się czymś całkiem ciekawym. I choć ten akurat przykład nie niesie ze sobą nic konstruktywnego, to dał mi chwilę niczym nieuzasadnionej radości i chwilę refleksji, która przyda mi się dziś na pewno. Jest to symboliczne spotkanie z nowym - po raz kolejny!
Dobra rada na dziś:
"Nowe - to nie tylko to co nowe, lecz również to co jest cały czas wokół nas, lecz czego do tej pory nie dopuszczaliśmy do siebie, lub negowaliśmy"
Pragnienie być pierwszym, wymaga publiczności i nieraz załamuje się, gdy jej zabraknie. Na co dzień jest miły i dość łatwo daje posłuch racjonalnym argumentom. Nie upiera się dla samej tylko zasady. Niekiedy bywa agresywny. Nie lubi zmieniać raz wybranego zawodu. Jeżeli zachodzi taka konieczność, przeżywa ten fakt bardziej niż inni. Z dużym trudem przychodzi mu obiektywizm. Pomimo to jest raczej altruistą. Doskonała pamięć pozwala mu bezbłędnie wszystko notować i klasyfikować. Nie jest przekorny i dość łatwo daje się przekonać. Osiąga sukces dzięki pracy i szczęściu. Wielką wagę ma dla niego problem wyboru zawodu, powinien być trafny, gdyż inaczej ma trudności z przestawieniem się na inne tory.
Bardzo przeżywa niepowodzenia. Nie należy pozwalać mu na rozpamiętywanie porażki, lecz podsunąć nowy sposób spojrzenia na to, do czego dąży. Posiada zdolność panowania nad sobą i poczucie obowiązku, a także zmysł rodzinny. Świetnie potrafi dobierać przyjaciół i pozostaje im wierny. Jest obdarzony dużą intuicją i zadziwiającym węchem, a także wyczuciem psychologicznym. Bądźcie z nim szczerzy! Ma jednak co innego do roboty niż tracenie czasu na rozmowy.
Miłość i nienawiść długo się w nim rodzą, ale zawsze są trwałe. Jest zazdrosny. Zmysłowość przez całe życie sprawia mu kłopoty, gotowy jest walczyć na śmierć i życie o swą dominację seksualną. Wcześnie dojrzewa. Uczucia opiekuńcze rozwijają się u niego równolegle do pragnienia agresji. W sferze uczuciowej próbuje dominować nad partnerką. Potrzebuje zrozumienia i miłości, nawet jeśli sprawia wrażenie nieprzystępnego. Jest doskonałym ojcem, stanowczym i czułym. Na ogół dopisuje mu w życiu szczęście, co dodatkowo nastraja go optymistycznie. To podróżnik. Przemierza świat, aby chwycić sens istnienia, zrozumieć życie. Niech nikogo nie dziwią pytania, zadawane przez niego wszystkiemu, co żyje. Chce zrozumieć – po to żyje. "
No i jakie wrażenia? Pewnie żadne.... bo to w końcu o mnie ;)))) Ale ja byłem urzeczony tym tekstem!
Dawno nie słyszałem równie trafnego określenia mojej osoby! Choć traktuję to oczywiście z dużym dystansem, to ubawiło mnie to wyjątkowo. Każdy dopasowuje rzeczywistość do własnych potrzeb, bazuje na swoich doświadczeniach. Ja też pewnie "dopasowałem" sobie ten tekst do siebie! Nie ważne, czy ktoś wierzy, czy nie, ważne by być otwartym na nowe i zauważać to co się dookoła dzieje! Ja cieszę się, że trafiłem na ten tekst - dlaczego? Nie dla samego tekstu. Dla tego, że kolejny raz pozwoliłem sobie/dałem sobie szansę, spotkać się z czymś, co niegdyś negowałem z samego założenia, a teraz okazuje się czymś całkiem ciekawym. I choć ten akurat przykład nie niesie ze sobą nic konstruktywnego, to dał mi chwilę niczym nieuzasadnionej radości i chwilę refleksji, która przyda mi się dziś na pewno. Jest to symboliczne spotkanie z nowym - po raz kolejny!
Dobra rada na dziś:
"Nowe - to nie tylko to co nowe, lecz również to co jest cały czas wokół nas, lecz czego do tej pory nie dopuszczaliśmy do siebie, lub negowaliśmy"
wtorek, 3 lipca 2012
czas! gdzie on do cholery się podziewa?
Witam Was serdecznie ponownie!
Dawno mnie nie było, ponieważ chciałem zrobić rzeczy które odkładałem przez wiele tygodni, a które źle wpływały na moje samopoczucie. Jest to kolejna część wprowadzania w życie zasad z warsztatów, czyli dbanie o higienę otoczenia!
Nadrobiłem wiec kilka spraw, w międzyczasie poświęciłem dzień, czy dwa dla dzieci. Ale nie na opiekę, lecz na takie spontaniczne zabawo-rozmowy. Bardzo mile spędzony czas, dlatego słowo "poświęcony" nie bardzo mi pasuje, bo kojarzy mi się zbyt negatywnie... ale nie o tym chciałem....!
Czas! No właśnie! Jak zdobyć choć godzinę więcej na dobę! Choć kwadrans!
Taki np. dzień wczorajszy: wstałem sobie o 6.15, śniadań w domu nie jadam, więc tylko szklanka soku pomarańczowego, kanapki do pracy i w drogę, aby od 7.00 być zwartym i gotowym do wykonywania obowiązków zawodowych! (8 h w pracy pominę, ponieważ nic tam ciekawego...no może poza GG ;)
Wychodzę o 15.00. Jadę do najbliższej "galerii handlowej" ponieważ w związku z kolejnym postanowieniem - potrzebne mi będą buty sportowe. Tak wiec spędzam na przymierzaniu/oglądaniu ok. 1h + dojazd/odjazd i już jest ok. 17-tej. Na 17.30 idę na "zadaniówkę" i tam intensywnie pracuję z moją grupą do godz. 20.00!
droga do domu + zakupy na kolację i śniadanko i mamy 21.00. Ale, ale... przecież mam się wziąć za siebie, więc nie ma opitalania - piła i idę na orlika pograć. Wypociłem się przez godzinkę. Wpadłem do domu, przegryzłem lekką kolacyjkę (wiem, że późno, ale przecież nie będę jadł przed treningiem, a wcześniej nie było kiedy), i mogę się wreszcie zabrać za kolejny punkt z listy spraw odłożonych - jest godz. 22.30. Rano trzeba wstać, więc nie skończę tego co chciałem, ale w końcu nie ważne, czy skończę - ważne by zacząć!
Kolejna godzinka zleciała i nawet udało mi się skończyć, to co chciałem (pewnie właśnie dlatego, że wcale nie musiałem tego robić). Jest już prawie północ... Jestem zmęczony, ale zadowolony z mijającego dnia.
Teraz najlepsze: w całym tym przebiegu zdarzeń nie ma czau na:
obiad, pracę domową z terapii, codzienne obowiązki jak: pranie, gotowanie, prasowanie, sprzątanie itp, itd. nie ma również czasu by pomedytować, zrelaksować się, popracować nad zmianą swoich chorych wzorców na zdrowe, nie ma czasu na ... rozrywkę! taką beztroską chwilę ogłupiającej zabawy, która pozwoliłaby mojemu umysłowi odpocząć. I najważniejsze: NIE MA CZASU NA RELACJE, zwłaszcza w RODZINIE!
Wyeliminowałem już pożeracze czasu jak telewizor, czy książka! Tak, książkę też, a przynajmniej chwilowo. Zastąpiłem czytanie - słuchaniem! Wciąż mam ze sobą audiobooki i w każdej możliwej chwili (głównie przemieszczając się z pkt.A do B) słucham książek.
Tak wiec reasumując: brakuje mi jeszcze od 4 do 8h na dobę, abym mógł śmiało powiedzieć, że się "wyrabiam" z tym co chciałbym robić.
Więc jak widzicie, na bloga też nie mam ostatnio czasu.
Myślę, że czas na ogarnięcie tej kuwety! Będę tak długo medytował, aż siłą woli rozciągnę czas do 48h/dobę! Jak nie napiszę kolejnego posta przez następny tydzień, znaczyć to będzie, że jednak mi się nie udało i odpoczywam teraz na niebieskich preriach u boku terapeutycznego Manitou.
P.S. jak macie jakieś konstruktywne pomysły skąd wziąć jeszcze kilka godzin w dobie, to zapraszam do komentarzy! Będę bardzo wdzięczny za wszelką pomoc!
Dobra rada na dziś:
"O wiele łatwiej skończyć pracę już rozpoczętą!"
poniedziałek, 18 czerwca 2012
moja Barca
Galeria będzie zamieszczona na mojej stronie i jak tylko znajdę chwilę na nią, to dam wam znać. Na razie kilka fotek tak "na szybko":
Ja:
i "moja" Barcelona:
a będzie jeszcze
- catalana "no name"
- Tossa
- Gaudi
- uliczki
- Marineland
- Port Aventura
- Santa Susanna
i pewnie wiele fotek których nie ma jak określić ;)
Ja:
i "moja" Barcelona:
a będzie jeszcze
- catalana "no name"
- Tossa
- Gaudi
- uliczki
- Marineland
- Port Aventura
- Santa Susanna
i pewnie wiele fotek których nie ma jak określić ;)
niedziela, 17 czerwca 2012
wróciłem...
Witajcie!
Właśnie wróciłem po dwutygodniowym wyjeździe. Duużo mam do opowiadania, zarówno o tym co widziałem i przeżyłem, jak i o tym co się w mojej duszy w związku z tym zadziało. Wiele tego, więc nie wiem od czego zacząć, a zmęczony jestem po podróży niesamowicie, wiec zacznę na poważnie od jutra, a dziś jedynie krótka wrzutka:
Lubicie rollercoaster'y? Ja mam do nich specyficzne podejście... Boję się wysokości, a jednocześnie strasznie mnie pociąga. Wiem, że każde spotkanie z taką zabawką, jest dla mnie wyzwaniem, a ja lubię wyzwania. Jest to dla mnie swoiste przełamywanie własnych słabości. Spojrzenie własnemu strachowi prosto w oczy. Ale ta ostatnia... cóż... był to pierwszy coster po którym mój organizm zareagował tak nieprzyjemnymi doznaniami fizycznymi. Nie wiem, czy to strach, czy po prostu przeciążenia, ale to nie istotne...
Co będę Wam opowiadał, zobaczcie sami:
a tu stronka parku: http://www.portaventura.co.uk/theme-park/china/china-rides/shambhala
zacytuję tylko tyle:
The attraction beats three European records:
papa
Właśnie wróciłem po dwutygodniowym wyjeździe. Duużo mam do opowiadania, zarówno o tym co widziałem i przeżyłem, jak i o tym co się w mojej duszy w związku z tym zadziało. Wiele tego, więc nie wiem od czego zacząć, a zmęczony jestem po podróży niesamowicie, wiec zacznę na poważnie od jutra, a dziś jedynie krótka wrzutka:
Lubicie rollercoaster'y? Ja mam do nich specyficzne podejście... Boję się wysokości, a jednocześnie strasznie mnie pociąga. Wiem, że każde spotkanie z taką zabawką, jest dla mnie wyzwaniem, a ja lubię wyzwania. Jest to dla mnie swoiste przełamywanie własnych słabości. Spojrzenie własnemu strachowi prosto w oczy. Ale ta ostatnia... cóż... był to pierwszy coster po którym mój organizm zareagował tak nieprzyjemnymi doznaniami fizycznymi. Nie wiem, czy to strach, czy po prostu przeciążenia, ale to nie istotne...
Co będę Wam opowiadał, zobaczcie sami:
a tu stronka parku: http://www.portaventura.co.uk/theme-park/china/china-rides/shambhala
zacytuję tylko tyle:
The attraction beats three European records:
- The highest rollercoaster in Europe (76 meters)
- Rollercoaster with the longest fall in Europe (78 meters)
- The fastest European hypercoaster, it will reach 134 km / h on the first descent.
papa
czwartek, 31 maja 2012
"Zagaś wszystko co rozpaliłam"
I po raz kolejny wkręciłem się emocjonalnie w coś czego powinienem jednak unikać.
A może jednak nie! Może potrzebuję wreszcie oczyścić swą duszę z tego co zalega na samym jej dnie!
Więc może po kolei:
Usłyszałem dziś historię, a raczej jej fragment, która ogromnie pobudziła mnie emocjonalnie. Wróciły wszystkie te uczucia które przewijały się przez moje życie przez lata. Miłość, Ból, Odrzucenie, Poczucie niższości, Porażka itp, itd... Nie, nie użalałem się nad sobą, a raczej doświadczyłem czegoś w rodzaju... kalejdoskopu.
Wszystkie te uczucia "przeleciały mi przed oczami", wywołały ogromny zamęt i odeszły, a ja zostałem w tym zamęcie. Bałagan myśli... Cieszę się, że to przeżyłem, choć bliski jestem od nawrotu, a przynajmniej zauważam silną reakcję somatyczną na takie intensywne uczucia.
Jestem teraz spokojniejszy i myślę, że odczuwanie bólu emocjonalnego musi mieć swoje uzasadnienie.
Czy aby nie jestem emocjonalnym masochistą?
Tak, czuję ból. Czuje się zraniony. Wiem, że Ona nie chciałaby tego słyszeć. Ale nie martwię się, mało tego, ja się na prawdę cieszę! Cieszę się, że mogę to przeżyć, poczuć! Mam wrażenie, że przez wiele lat mojego życia, takie uczucia były skrzętnie chowane przeze mnie na dno duszy (czy też spychane do podświadomości, jak kto woli). Dlaczego? Do tego jeszcze wrócimy!
Tak czy inaczej, cieszę się z tego co się stało.
Teraz druga sprawa: Jest mi strasznie głupio, przez to jak zareagowałem.
Zamiast podejść z empatią do historii którą słyszałem, w końcu to była Jej opowieść, wybuchnąłem lawiną emocji. Nie powinienem tak reagować. W ogóle nie powinienem się wtedy odzywać! Byłem wzburzony własnymi emocjami, własną historią. Nie ładnie postąpiłem! Mam wiedzę jak powinienem zareagować, ale w chwilach wysokiego wzburzenia, nie korzystam z tej wiedzy w ogóle! Chciałem jednocześnie wyrazić swe uczucia (choć była to kompletnie nieodpowiednia chwila), i wyjaśnić, że to nie są te uczucia o których właśnie powiedziałem...
Pewnie gdzieś na dnie tej mojej chorej duszy wciąż jestem małym chłopcem, który potrzebuje aby go przytulić i powiedzieć mu, że MA PRAWO płakać. Sam jestem ojcem i popełniam te same błędy. Mówię mojej córce "nie płacz, przecież nic się nie stało" a przecież to nie prawda! To dla mnie, z mojej perspektywy nic się nie stało. Dla niej jest to coś ważnego! Muszę to dostrzec i odpowiednio zareagować! TAK! To mój obowiązek - dać jej to poczucie bezpieczeństwa, w którym będzie mogła swobodnie płakać jak tylko będzie tak czuła.
I tak to od czegoś co zabolało mnie, przez coś co zabolało małego chłopce we mnie, doszliśmy do małej dziewczynki przy mnie...
Czy nie przekombinowałem? Może!
Myśl przewodnia na dziś będzie nieco przewrotna:
"NIE MA PORAŻEK, SĄ TYLKO INFORMACJE ZWROTNE"
I muszę to sobie zapamiętać! Cała ta dzisiejsza sytuacja dała mi sporo tych informacji zwrotnych. O moich uczuciach, reakcjach somatycznych, skojarzeniach i pokręconym toku rozumowania. O tym że kocham, że boli, że mam uczucia o których nie mówiłem, nie przyznawałem się nawet, że je mam. O tym, co jest dla mnie ważne i o tym, że małych chłopców też należy przytulać, aby potem oni mogli przytulać swoje małe dziewczynki...
Kocham Was!
wtorek, 29 maja 2012
pokora i pycha
Czy można nauczyć się pokory?
Chodzi mi tu o taka naukę, jak np. ćwiczenia z NLP? Czy jest jakiś prosty układ ćwiczeń który pozwala nauczyć się pokory?
Wczoraj usłyszałem od kolegi że za mało jest we mnie pokory, że on nie byłby w stanie tak stanowczo i jednoznacznie określić siebie i swojego miejsca w życiu, że on z dużo większą pokorą podchodzi do tego.
Sporo nad tym myślałem...
Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że tak niewiele dzieli mnie od następnej porażki, od tego że wpaść mogę w te nałogowe mechanizmy jak tylko stracę na moment kontrolę. Jak przestanę być uważny, zaniedbam własne zdrowie (mam na myśli oczywiście całość: Ciało, Umysł i Dusze - w końcu jestem cud'em ;), to mój umysł bardzo chętnie zacznie pracować na starych schematach. Są to w końcu wzorce, które ma doskonale utrwalone, więc nie ma się co dziwić. Mechanizmy tylko czekają na moją nieuwagę, aby zacząć ponownie budować ten zamek iluzji z którego tak mozolnie wychodziłem. Zdaję sobie z tego sprawę i nie mam zamiaru dopuszczać do takiej sytuacji. Czy to jest pokora? Czy sama świadomość ograniczeń i postawa duchowa, która te ograniczenia akceptuje, daje już pełną definicję pokory?
A co z moją postawą wobec drugiego człowieka? Czy aby się nie wywyższam?
Mam tendencję do tego, by przelewać swą wiedzę, przemyślenia i pomysły na innych. Mam wewnętrzną potrzebę dzielenia się tym wszystkim. Nie jest to egoistyczna chęć wygadania się, czy też pouczania. Nie jestem też emocjonalnym ekshibicjonistą. Z czystego serca i chęci pomocy chcę się tym wszystkim podzielić. Czuję wewnętrznie, że takiego potencjału nie powinno się, a raczej nie wolno zostawiać dla siebie.
Więc co jest nie tak? Skąd zauważalny deficyt pokory?
To może z drugiej strony:
Wykonałem ogromna pracę przez ostatnie pół roku. Zmieniłem się! Zmieniła się moja relacja w praktyce z całym otaczającym mnie światem (no może jedynie w pracy staram się być taki jak byłem - po co maja wiedzieć o mojej przemianie).
Czy świadomość tej zmiany jest objawem pychy?
Czy chęć podzielenia się tą świadomością, TYLKO dlatego żeby pokazać drugiemu człowiekowi, że jest inna droga, pełna radości, promienista i przede wszystkim świadoma, jest oznaką pychy?
Jeszcze jeden aspekt pychy: samoświadomość i wysokie mniemanie o sobie.
Samoświadomość - Tak, jest u mnie na wysokim poziomie! Wysokie mniemanie - Nie!
Nie uważam, że wysoki poziom świadomości, jest jednoznaczny z wysokim mniemaniem o sobie.
Różnica jest taka, że ja mam świadomość tego jaki jestem. Świadomość swoich deficytów! Mam wgląd w to ile jeszcze pracy przede mną, ile mam niepoukładanych spraw, jak wiele jeszcze schematów, mechanizmów, wzorców do zmiany. Wiem, to wszystko! Oczywiście mam też świadomość, że jest to wiedza o mnie na chwilę obecną i pewnie za czas jakiś się zmieni, ale ten blog, da mi też możliwość spojrzenia na siebie i moje zmiany z perspektywy czasu.
A może tu jest właśnie problem?
Za dużo we mnie: "wiem", "jestem świadomy", "zdaję sobie sprawę".
Ale czy zauważanie tego wszystkiego, jest dobre dla mojego zdrowia?
Czy postawa: "tak mało wiem jeszcze o sobie" - byłaby dla mnie lepsza?
Na chwile obecną myślę, że jest dobrze tak jak jest, ze wskazaniem na zwiększenie uwagi na pokorę.
Poobserwuję to jeszcze, i pewnie temat pychy i pokory nie raz wróci w moich rozważaniach.
poniedziałek, 28 maja 2012
zapach dzieciństwa
Ostatnio często wracam myślami do przeszłości. Nie tej złej, toksycznej, pijanej, wściekłej, tylko do okresu dzieciństwa. Przypominają mi się zupełnie spontanicznie smaki i zapachy z czasów jak miałem lat .. kilka. Kanapki jakie robiła mama moich przyjaciół z lat dziecinnych. Takich silnych wspomnień nie miałem już dawno. Myślę, że to zdrowy powrót do czasów z przed moich problemów. Dobrze mi robią te wspominki. Nie ma w nich żalu, czy tęsknoty za tym co minęło. Wszystko jest takie czyste, proste. Te wspomnienia są bardzo nasycone. Są tam wyraźne jasne, nieraz jaskrawe, bardzo nasycone kolory, dźwięki, nie głośne, lecz wyraźne, zapachy. Czuję delikatny powiew wiatru, z jego wonią letniej łąki, odgłosem liści topoli.
To wszystko sprawia, że zaczynam wolniej oddychać, odprężam się! To jest takie przyjemne!
Ale co to oznacza? Jakie zmiany w moim umyśle zachodzą, że nagle zacząłem wracać do tamtych lat?
Było oczywiście kilka i to bardzo intensywnych wyzwalaczy które na to wpłynęły.
Pierwszy Dzień Matki, odkąd popełniła samobójstwo. Wizyta w związku z tym na cmentarzu. Ostatnie kontakty z osobami z mojej przeszłości. Mój emocjonalny powrót do czasów podstawówki, kiedy to pierwszy raz kochałem. W sumie, to wszystko to wiąże się z jednym jedynym uczuciem: z Miłością!
Czy to możliwe, że mój umysł aż tak wsiąknął w to uczucie z przed 20 lat?
Ja - osoba światła, inteligentna i krocząca drogą oświecenia - wpadłem "po kokardę" jak to Ona się wyraziła.
Ale nawet przyjmując, że tak faktycznie jest! Że to Miłość z przed lat, która nigdy nie zgasła, teraz rozpalona została, przez jeden jej gest. To ja się uprzejmie pytam: Jaki ma to związek z kanapkami z przed 30 lat, które mi stają przed oczami i całą resztą zmysłów???
Mało tego: jeśli trans, a takim bez wątpienia jest stan gdy powracają owe symboliczne kanapki, jest takim samym transem jak sny, i jedno i drugie prowadzi do zamknięcia tego co mój umysł uważa za niedomknięte dnia poprzedniego, to kolokwialnie zapytam: co ma piernik do wiatraka?
Ale skoro umysł jest jedynie maszynką dopasowującą wzorce, to gdzieś w tym wszystkim musi być klucz. Zgodnie z zasadą: Bodziec - Dopasowanie wzorca - Emocja - Myśl, mamy następujące dane:
B - Dzień Matki
D - ???
E - Miłość
M - kanapki ???
Coś z tym dopasowaniem chyba nie działa jak należy?
To wszystko sprawia, że zaczynam wolniej oddychać, odprężam się! To jest takie przyjemne!
Ale co to oznacza? Jakie zmiany w moim umyśle zachodzą, że nagle zacząłem wracać do tamtych lat?
Było oczywiście kilka i to bardzo intensywnych wyzwalaczy które na to wpłynęły.
Pierwszy Dzień Matki, odkąd popełniła samobójstwo. Wizyta w związku z tym na cmentarzu. Ostatnie kontakty z osobami z mojej przeszłości. Mój emocjonalny powrót do czasów podstawówki, kiedy to pierwszy raz kochałem. W sumie, to wszystko to wiąże się z jednym jedynym uczuciem: z Miłością!
Czy to możliwe, że mój umysł aż tak wsiąknął w to uczucie z przed 20 lat?
Ja - osoba światła, inteligentna i krocząca drogą oświecenia - wpadłem "po kokardę" jak to Ona się wyraziła.
Ale nawet przyjmując, że tak faktycznie jest! Że to Miłość z przed lat, która nigdy nie zgasła, teraz rozpalona została, przez jeden jej gest. To ja się uprzejmie pytam: Jaki ma to związek z kanapkami z przed 30 lat, które mi stają przed oczami i całą resztą zmysłów???
Mało tego: jeśli trans, a takim bez wątpienia jest stan gdy powracają owe symboliczne kanapki, jest takim samym transem jak sny, i jedno i drugie prowadzi do zamknięcia tego co mój umysł uważa za niedomknięte dnia poprzedniego, to kolokwialnie zapytam: co ma piernik do wiatraka?
Ale skoro umysł jest jedynie maszynką dopasowującą wzorce, to gdzieś w tym wszystkim musi być klucz. Zgodnie z zasadą: Bodziec - Dopasowanie wzorca - Emocja - Myśl, mamy następujące dane:
B - Dzień Matki
D - ???
E - Miłość
M - kanapki ???
Coś z tym dopasowaniem chyba nie działa jak należy?
niedziela, 27 maja 2012
Kocham i Nienawidzę
Dziś nie mam siły pisać!
Chciałem zapamiętać dzisiejszy sen, i
spróbować go zinterpretować. Wczoraj poczytałem sobie o snach. Ponoć są
domknięciem tego co nie domknęliśmy w czasie dnia. Cały wczorajszy dzień
był bardzo ciekawy i myślałem, że wszystko miałem pozamykane, więc nie
liczyłem na jakieś specjalne sny, a tym bardziej na coś, co może tak
wyprowadzić mnie z równowagi.
Cały dzisiejszy dzień myślałem o tym
śnie. Próbowałem na spokojnie, na logicznie, przez wizualizację, przez
zaprzeczanie, rozluźniony i skoncentrowany. Nic! Kompletnie nic nie
wymyśliłem. Nie potrafię znaleźć tej metafory, tego odniesienia do
bieżących problemów. Ten sen był tak wyraźny, tak intensywny i tak
bezpośrednio wyrażał to czego tak bardzo się boję, że jakoś metafory w
nim nie widzę! Mało tego: w tym śnie były dwie osoby które wywołują u
mnie największe i to kompletnie skrajne emocje. Miłość i Nienawiść.
Przecież niemożliwe jest, aby moje wnętrze było tak rozdarte. Nie wiem
już sam, czy bardziej przeraziło mnie to było bezpośrednio w tym śnie,
czy też to co mogę z niego wyczytać....
To nie był najlepszy
dzień... Cały czas myślę o tym śnie... Teraz muszę się przespać i
uspokoić, bo przypominając sobie to wszystko raz jeszcze mam równie
silny przypływ emocji jak rano. Ręce mi się trzęsą, a tętno szaleje. Mam
dość na dzisiaj.
Dobra rada na dziś:
"..."
może jutro coś wymyślę ;)
Ale
nie ma się co martwić, jutro też jest dzień, na pewno kiedyś ten sen
zrozumiem, bo mam wrażenie, że ten jest dla mnie wyjątkowo ważny. Może ma mi uświadomić, że powinienem zacząć porządki z przeszłością?
Ale ja nie jestem jeszcze gotów na wybaczanie, na pewno nie, jeszcze nie teraz. Ta nienawiść jest zbyt silna, choć przyczyna dawno się zdezaktualizowała, to jednak wzorzec jest zbyt silny.
sobota, 26 maja 2012
uczę się...
Kolejny dzień nauki za mną. Żeby nie było niedomówień - nie chodzę do szkoły, to raczej szkoła spotyka mnie! Szkoła życia! Każdy kolejny dzień zacząłem traktować jak kolejny dzień nauki! Niby każdy wie, że człowiek uczy się całe życie, ale odkąd zacząłem poważnie traktować każdy mój dzień, to widzę, poznaję i wiem każdego dnia dużo więcej. Myślę, że jest to dla mnie bardzo ważne.
Kiedyś żyłem z dnia na dzień, nie zwracając uwagi na to, czy dany dzień mnie czegoś nauczył czy nie. Wieczorem byłem w stanie podliczyć ile wydałem kasy, ile piwa wypiłem, czy ile razy się kłóciłem z żoną, ale nigdy nie myślałem o tym ile się nauczyłem...
Teraz jest to jakby naturalne i nie muszę się zastanawiać czego się nauczyłem, gdyż uczę się tak wiele, że problemem jest nieraz zebrać to wszystko wieczorem i podsumować.
To ogromny krok dla mnie! Właśnie to, że tak zmieniło się moje pojmowanie życia. Że tak dużą wagę przykładam do pojmowania go jako możliwości nauki. Daje mi to ogromną siłę i motywację do dalszego działania, bo ciekaw jestem po prostu, co przyniesie mi nowy dzień i czego się jutro będę mógł nauczyć.
Właściwie ten dzisiejszy post miał być konkretnie o schematach myślenia z stosunku do partnera, ale siadając do niego i robiąc sobie właśnie bilans tego czego się nauczyłem dziś, doszedłem do wniosku, że mam o wiele więcej pytań i otwartych wzorców, niż odpowiedzi i zamknięć. Zrozumiałem więc, że dużo się nauczyłem o sobie i mojej partnerce, ale ta niewielka wiedza (bo to tylko wierzchołek tego co mam do odkrycia), zrodziła ogromną liczbę pytań na które nie uzyskałem odpowiedzi.
Czy to dobrze? Czy służy to mojemu zdrowiu i rozwojowi?
Oczywiście, że tak!
Ponieważ teraz mam jeszcze większą ochotę na jutrzejszy dzień. Może da on mi odpowiedzi na które czekam? A może przyniesie jeszcze więcej pytań? Nie ważne jak będzie, ważne, że zależy mi na tym, aby się tego dowiedzieć. Zależy mi na kolejnym dniu! Więc dobra rada na dziś:
"BĄDŹ CIEKAW JUTRA, NIE BÓJ SIĘ NIESPODZIANEK, BĄDŹ OTWARTY NA TO CO JUTRO PRZYNIESIE"
Ale, żeby nie było tak różowo: pojawiły się u mnie również bardzo przykre uczucia.Po raz kolejny okazało się, że moje wymyślone relacje z partnerką, wcale nie wyglądają tak jak myślałem. Jest to kolejne już spotkanie rzeczywistości, z obrazem tejże w mojej głowie! Nie popadam w paranoje, jest to tylko kolejny etap mojej pracy nad sobą i czyszczenie kolejnych szufladek mojego umysłu, tym razem związanych z relacjami w rodzinie.
Ale ....
taki oto ciekawy filmik mi się nakręcił:
Jeśli kolejny fragment mojego życia nie jest taki jak go sobie wyobrażałem, to może być ich o wiele więcej! A jeśli np. WSZYSTKIE okażą się tylko moją złudą? Wtedy okaże się, że całe moje życie tak naprawdę nie jest MOIM życiem! Że wszystko co robiłem przez ostatnie kilkanaście lat, robił zupełnie obcy mi człowiek. Do czego to może doprowadzić? Do rezygnacji z mojego dotychczasowego życia?
Do wstąpienia WRESZCIE na drogę oświecenia i rozpoczęcia życia w zgodzie ze sobą?
A może do szaleństwa?
piątek, 25 maja 2012
Palić mi się chce!
Palić mi się chce!
.
.
.
17-go kwietnia ostatni raz paliłem papierosa. Paliłem przez ostatnie18 lat! Aż trudno uwierzyć, że tyle lat można truć się i nawet nie powalczyć o swoje zdrowie. Jak bardzo musiałem bać się tej porażki... Nie rzuciłem wcześniej, bo bałem się że mi się to nie uda! Nie potrafiłem myśleć logicznie na ten temat! Teraz widzę to następująco:
Kiedyś: bałem się że nie dam rady. Bałem się, że będzie to kolejna już porażka, a tych miałem w życiu tak dużo, że bałem się kolejnej panicznie. Nie chciałem poczuć, że nie nadaję się do tak prostej rzeczy jak rzucenie palenia. Nie chciałem poczuć, że znów się do czegoś nie nadaję!
Kilka miesięcy temu: zrozumiałem, że zaczynam się lubić, więc nie chciałem już robić krzywdy komuś kogo lubię! Zrozumiałem też bardzo kluczową sprawę: papierosy nie dawały mi nic, czego nie mógłbym w zdrowy sposób zrekompensować. To nie na nikotynie mi zależało, to nie ich smak i aromat, to nie aspekty towarzyskie, czy jakiekolwiek inne. Papierosy to nic innego jak kolejny sposób na sztuczne, nałogowe regulowanie uczuć. A ja nie chciałem już myśleć i zachowywać się nałogowo. Chciałem w cierpieniu i bólu, ale żyć świadomie!
Nastąpiła więc wewnętrzna przemiana w osobę, która nie potrzebuje już papierosa do normalnego funkcjonowania! To było podstawą do rzucenia tego paskudnego nałogu.
Było jeszcze coś: pozwolenie sobie na popełnianie błędów i zrozumienie wreszcie, że to iż nie uda mi się rzucić palenia nie może pogorszyć mojej sytuacji. Jeśli mi się uda rzucić palenie choćby na kilka godzin, to i tak będzie to kilka godzin dla mojego zdrowia! Jeśli nie uda mi się, to jedynie mogę być w takiej sytuacji jak jestem, ewentualnie lepszej, bo wiem że spróbowałem i że się nie boję! I z takim wsparciem wewnętrznym i bez żadnych wspomagaczy zewnętrznych PRZED kolejnym papierosem powiedziałem sobie dość! Nie - "to będzie ostatni", albo standardowe "od jutra nie palę". Powiedziałem sobie "już żadnego więcej"!
Teraz: wiem, że to była dobra zmiana. Wiem też, że pierwsze godziny bez papierosa są jak całe dni, pierwsze dni jak tygodnie, a tygodnie jak... tygodnie! Dalej nie wiem, ale na pewno będę jeszcze wracał do tego tematu. Fizyczne skutki odstawienia są najgorszym fizycznym przeżyciem jakie miałem. Skoki temperatury, poty, delirium, kompletny brak koncentracji, a stan napięcia nerwowego sięgał zenitu. Ale jest to do przetrwania jeśli ma się świadomość, że to minie! Nie można poddać się myśli, że jak nie zapalę, to się zaraz rozlecę! Nie ma takiej opcji - to tak nie działa! Nie rozsypiesz się i nic podobnego Cię nie spotka, a wręcz przeciwnie! Dolegliwości będą coraz słabsze, a samopoczucie coraz lepsze!
Więc jak chodzi o papierosy to dobra rada na dziś:
"KOCHAJ SIEBIE I NIE RÓB SOBIE KRZYWDY"
.
.
.
17-go kwietnia ostatni raz paliłem papierosa. Paliłem przez ostatnie18 lat! Aż trudno uwierzyć, że tyle lat można truć się i nawet nie powalczyć o swoje zdrowie. Jak bardzo musiałem bać się tej porażki... Nie rzuciłem wcześniej, bo bałem się że mi się to nie uda! Nie potrafiłem myśleć logicznie na ten temat! Teraz widzę to następująco:
Kiedyś: bałem się że nie dam rady. Bałem się, że będzie to kolejna już porażka, a tych miałem w życiu tak dużo, że bałem się kolejnej panicznie. Nie chciałem poczuć, że nie nadaję się do tak prostej rzeczy jak rzucenie palenia. Nie chciałem poczuć, że znów się do czegoś nie nadaję!
Kilka miesięcy temu: zrozumiałem, że zaczynam się lubić, więc nie chciałem już robić krzywdy komuś kogo lubię! Zrozumiałem też bardzo kluczową sprawę: papierosy nie dawały mi nic, czego nie mógłbym w zdrowy sposób zrekompensować. To nie na nikotynie mi zależało, to nie ich smak i aromat, to nie aspekty towarzyskie, czy jakiekolwiek inne. Papierosy to nic innego jak kolejny sposób na sztuczne, nałogowe regulowanie uczuć. A ja nie chciałem już myśleć i zachowywać się nałogowo. Chciałem w cierpieniu i bólu, ale żyć świadomie!
Nastąpiła więc wewnętrzna przemiana w osobę, która nie potrzebuje już papierosa do normalnego funkcjonowania! To było podstawą do rzucenia tego paskudnego nałogu.
Było jeszcze coś: pozwolenie sobie na popełnianie błędów i zrozumienie wreszcie, że to iż nie uda mi się rzucić palenia nie może pogorszyć mojej sytuacji. Jeśli mi się uda rzucić palenie choćby na kilka godzin, to i tak będzie to kilka godzin dla mojego zdrowia! Jeśli nie uda mi się, to jedynie mogę być w takiej sytuacji jak jestem, ewentualnie lepszej, bo wiem że spróbowałem i że się nie boję! I z takim wsparciem wewnętrznym i bez żadnych wspomagaczy zewnętrznych PRZED kolejnym papierosem powiedziałem sobie dość! Nie - "to będzie ostatni", albo standardowe "od jutra nie palę". Powiedziałem sobie "już żadnego więcej"!
Teraz: wiem, że to była dobra zmiana. Wiem też, że pierwsze godziny bez papierosa są jak całe dni, pierwsze dni jak tygodnie, a tygodnie jak... tygodnie! Dalej nie wiem, ale na pewno będę jeszcze wracał do tego tematu. Fizyczne skutki odstawienia są najgorszym fizycznym przeżyciem jakie miałem. Skoki temperatury, poty, delirium, kompletny brak koncentracji, a stan napięcia nerwowego sięgał zenitu. Ale jest to do przetrwania jeśli ma się świadomość, że to minie! Nie można poddać się myśli, że jak nie zapalę, to się zaraz rozlecę! Nie ma takiej opcji - to tak nie działa! Nie rozsypiesz się i nic podobnego Cię nie spotka, a wręcz przeciwnie! Dolegliwości będą coraz słabsze, a samopoczucie coraz lepsze!
Więc jak chodzi o papierosy to dobra rada na dziś:
"KOCHAJ SIEBIE I NIE RÓB SOBIE KRZYWDY"
droga i cel
Zupełnie inaczej rozmawia się z kimś, a inaczej pisze bloga. Myślałem, że pisać będzie mi równie łatwo jak mówić, ale się myliłem. Jest to kolejna rzecz której się dziś nauczyłem. A uczę się każdego dnia i czerpię dużą radość z tej nauki. Cenię wszystko i wszystkich którzy mi w tej nauce pomagają, którzy (albo przez których) pozwalają mi dostrzec kolejny kawałek siebie. Od niedawna patrzę na świat w ten sposób. Czuje się nieraz jakbym na nowo odkrywał świat, jak małe dziecko które pierwszy raz spotyka się z otwartą przestrzenią.
Co takiego stało się ze mną, że patrzę na świat w ten sposób?
Dobre pytanie! "Mądre to i medytować będę o tym" - jak pewnie mistrz Joda by powiedział. ;)
Mam jeszcze wiele takich pytań:
Co się stało, że moje życie wyglądało tak fatalnie?
Co zrobiłem, by to zmienić?
Gdzie byłem, a gdzie zmierzam?
Jakie mam cele i jaką idę drogą?
i tu dochodzimy do tytułu tego bloga: "droga poprzez cel"
Trochę przewrotna to gra słów. Generalnie chodzi tu o to, że cele, choć na pewno ważne w życiu, nie mogą być jego sednem. A z drugiej strony - droga, czyli nasze codzienne z życiem spotkania, również nie mogą być najważniejsze, gdyż do czegoś powinno to życie zmierzać. Tak wiec przepis nr 1 brzmi:
"CEL i DROGA - SĄ RÓWNIE WAŻNE"
Teraz należałoby przedstawić długie wyjaśnienie na zasadzie "co autor miał na myśli"... ale ograniczę się jedynie do krótkiego komentarza, a raczej kolejnych sloganów: złoty środek + dążenie do harmonii.
Jakie to proste! Jak czytam to co właśnie napisałem, to sam nie mogę w to uwierzyć!
Ale podobno najprostsze rozwiązania są najlepsze.
Myślę, że do celów, ich wyznaczania, realizacji, motywacji i innych takich pewnie wrócimy, ale chciałbym jeszcze na początku słowo o drodze. Otóż droga jest mi o tyle bliska, że jestem motocyklistą! Nie uważam się za dawcę nerek, ale raczej kogoś, kto widzi w maszynie drogę do wolności. Wsiadam na motocykl i ruszam w drogę (czyt. podróż), aby poprzez drogę (czyt. jezdnię, miejsce po którym można przejechać) znaleźć drogę (czyt. sposób) w życiu. Niby to samo, a jednak co innego... ;)
Dlaczego o tym wspominam? Ano dlatego, że jest to dla mnie ważny symbol!
Nie wsiadam na maszynę, aby dojechać w jakieś konkretne miejsce, chcę jechać dla samej jazdy, to droga jest celem. To droga sprawia przyjemność, satysfakcję i spełnia moje potrzeby. To tam - po drodze, spotyka mnie mnóstwo ciekawych wydarzeń, ludzi, okoliczności przyrody. Wystarczy się rozejrzeć, być otwartym na to co może mnie spotkać.
Z drugiej strony...
Po długiej podróży, chętnie wracam do domu! Zawsze na końcu drogi jest cel. Nieraz nie zdajemy sobie z niego sprawy, nieraz dążymy do niego jak najszybciej, ale zawsze gdzieś tam jest. Bezpieczny port w którym nasza łódź będzie bezpieczna, w tym przykładzie akurat mowa o mojej obitej na polskich drogach dup*e którą mogę złożyć w ciepłym łóżku.
Wyruszając w tą drogę nie myślę o jej końcu, o celu, tak jak w młodości nie myślałem o śmierci (no dobrze myślałem, ale do tego wrócimy), ale po trudach podróży ... myślę coraz bardziej intensywnie, zupełnie jak w życiu, gdy nabrawszy nieco doświadczenia - myślę o tym co po mnie zostanie, gdy odejdę.
Poniekąd jest to też jeden z powodów dla których zdecydowałem się pisać tego bloga.
Co takiego stało się ze mną, że patrzę na świat w ten sposób?
Dobre pytanie! "Mądre to i medytować będę o tym" - jak pewnie mistrz Joda by powiedział. ;)
Mam jeszcze wiele takich pytań:
Co się stało, że moje życie wyglądało tak fatalnie?
Co zrobiłem, by to zmienić?
Gdzie byłem, a gdzie zmierzam?
Jakie mam cele i jaką idę drogą?
i tu dochodzimy do tytułu tego bloga: "droga poprzez cel"
Trochę przewrotna to gra słów. Generalnie chodzi tu o to, że cele, choć na pewno ważne w życiu, nie mogą być jego sednem. A z drugiej strony - droga, czyli nasze codzienne z życiem spotkania, również nie mogą być najważniejsze, gdyż do czegoś powinno to życie zmierzać. Tak wiec przepis nr 1 brzmi:
"CEL i DROGA - SĄ RÓWNIE WAŻNE"
Teraz należałoby przedstawić długie wyjaśnienie na zasadzie "co autor miał na myśli"... ale ograniczę się jedynie do krótkiego komentarza, a raczej kolejnych sloganów: złoty środek + dążenie do harmonii.
Jakie to proste! Jak czytam to co właśnie napisałem, to sam nie mogę w to uwierzyć!
Ale podobno najprostsze rozwiązania są najlepsze.
Myślę, że do celów, ich wyznaczania, realizacji, motywacji i innych takich pewnie wrócimy, ale chciałbym jeszcze na początku słowo o drodze. Otóż droga jest mi o tyle bliska, że jestem motocyklistą! Nie uważam się za dawcę nerek, ale raczej kogoś, kto widzi w maszynie drogę do wolności. Wsiadam na motocykl i ruszam w drogę (czyt. podróż), aby poprzez drogę (czyt. jezdnię, miejsce po którym można przejechać) znaleźć drogę (czyt. sposób) w życiu. Niby to samo, a jednak co innego... ;)
Dlaczego o tym wspominam? Ano dlatego, że jest to dla mnie ważny symbol!
Nie wsiadam na maszynę, aby dojechać w jakieś konkretne miejsce, chcę jechać dla samej jazdy, to droga jest celem. To droga sprawia przyjemność, satysfakcję i spełnia moje potrzeby. To tam - po drodze, spotyka mnie mnóstwo ciekawych wydarzeń, ludzi, okoliczności przyrody. Wystarczy się rozejrzeć, być otwartym na to co może mnie spotkać.
Z drugiej strony...
Po długiej podróży, chętnie wracam do domu! Zawsze na końcu drogi jest cel. Nieraz nie zdajemy sobie z niego sprawy, nieraz dążymy do niego jak najszybciej, ale zawsze gdzieś tam jest. Bezpieczny port w którym nasza łódź będzie bezpieczna, w tym przykładzie akurat mowa o mojej obitej na polskich drogach dup*e którą mogę złożyć w ciepłym łóżku.
Wyruszając w tą drogę nie myślę o jej końcu, o celu, tak jak w młodości nie myślałem o śmierci (no dobrze myślałem, ale do tego wrócimy), ale po trudach podróży ... myślę coraz bardziej intensywnie, zupełnie jak w życiu, gdy nabrawszy nieco doświadczenia - myślę o tym co po mnie zostanie, gdy odejdę.
Poniekąd jest to też jeden z powodów dla których zdecydowałem się pisać tego bloga.
początek...
Witam!
Nie przypuszczałem nigdy, że będę pisał bloga. Było to dla mnie zbytnim ekshibicjonizmem emocjonalnym. Ale przyszedł ten czas, że mam zbyt wiele do powiedzenia, a zbyt mało słuchaczy, aby wypowiedzieć się dostatecznie ;) Chciałbym podzielić się z wami moimi przemyśleniami, doświadczeniem i wiedzą o tym czym dla mnie jest życie, jak żyć, jaką drogę wybrać. Czy mam do tego prawo? Czy mam prawo, by publicznie mówić o tym jak należy żyć? Oczywiście, nie! Pamiętajcie więc, że nie są to uniwersalne przepisy na dobre życie, ale tylko i wyłącznie mój własny przepis na moje i tylko moje życie! Zapraszam wszystkich do lektury i mam nadzieję, że znajdziecie tu choćby jeden dobry pomysł, choć jedną odpowiedź, albo przynajmniej że czytanie tego nie zaszkodzi w waszym życiu ;)
Subskrybuj:
Posty (Atom)